piątek, 21 grudnia 2012

Przed operacją

Konsultacje przebiegły dość emocjonalnie, ale chyba owocnie. Faktycznie Biziel ma podejście kompleksowe - usunięcie całego dysku. Możliwe, że przewidują, że prędzej, czy później częściowe usunięcie skończy się za pare lat koniecznością całkowitego wyjęcia dysku. Przeraża mnie fakt, że w miejsce tego dysku nic się nie wstawia... Może na początku tylko? A kiedy coś zaczyna być nie tak, może po paru latach coś z tym robią, aby zamortyzować kręgi... ale czy na pewno? Jak może wyglądać codzienność bez dysku w tym miejscu? O podskakiwaniu na pewno nie ma mowy, o bieganiu tym bardziej. O dźwiganiu czegokolwiek na pewno też. Ale jednak kość o kość będzie tarła. Na pewno dojdzie do jakichś ślizgów, z czasem starć, zwyrodnień kręgów. Kurcze... Paraliżuje mnie to.

Przyglądam się kręgom L5 i S1... Jak to możliwe, że ludzie funkcjonują bez dysku w tym miejscu?

Alternatywą jest usunięcie samej przepukliny - fragmentu dysku. Co prawda w moim przypadku dysku pozostanie niewiele, ale jednak cokolwiek będzie między tymi kręgami. Jakoś to do mnie bardziej przemawia. Kto wie, może za pare lat się okaże, że jednak trzeba wyjąć cały dysk, ale też może niekoniecznie?

Zdecyduję się na fragmentaryczne usunięcie i zobaczymy co będzie...

_______________________

Muszę coś dopisać w temacie kręgów bez dysku pomiędzy nimi: W międzyczasie dowiedziałam się, że mojemu wujkowi usunięto dwa dyski. Kręgi sąsiadujące z nimi (trzy kręgi) zrosły się... Na chwilę obecną nic więcej nie napiszę...

czwartek, 20 grudnia 2012

Faza tramalu w przygodzie z przepukliną L-S

Diclo Duo 150 (jeden z najsilniejszych przeciwzapalnych i przeciwbólowy), Pabi-Dexamethason (syntetyczny hormon kory nadnerczy i steryd), do tego Nimesil (przeciwbólowy i przeciwzapalny) oraz Tolperis (zwiotczajacy mieśnie) - wszystkie w maksymalnych dawkach od tygodnia okazały się w ogóle nieskuteczne przy dzisiejszym ataku bólu i skurczu.

Po nieprzespanej z bólu nocy i po płaczu, mój organizam usnął nad ranem. Po 3h snu obudziłam się i czułam, że mogę kuśtykać. Pokuśtykałam do kuchni, zrobiłam kawałek chleba, aby móc przyjąć leki. Wzięłam wszystkie i chwycił mnie ból.
Jedyna pozycja, jaką byłam w stanie przyjąć z bólem do zniesienia i z początku bez wycia, to pozycja na muzułmanina w Tadź Mahal (skulenie na goleniach, z pupą na kostkach i nosem przy ziemi). Kiedy zdołałam sięgnąć poduszkę i podłożyć ją sobie pod golenie, rękoma mogłam zacząć przesuwać ciało do przodu po podłodze. Jednak to wszystko odbywało się już z płaczem z koszmarnego bólu i z minimalnym poruszaniem ciała. Po około 30 minuach dotarłam do sypialni, aby spróbować się ubrać i zadzwonić po pogotowie.
Po kolejnych 30 minutach, cała zlana potem, w jękach i w płaczu, w zasmarkanej koszulce, po wysiłku ubrania skarpetek i stanika, pomyślałam: jak ja otworzę drzwi pogotowiu?
Przetransportowałam się do przedpokoju i zobaczyłam, że klucze wiszą na wieszaku, jakieś 120 cm nad podłogą. Nie było szans, aby je sięgnęła. Spróbowałam ugiąć lewą (zdrową) nogę, aby może na niej się unieść w górę. Wróciłam od razu w jęku do jedynej możliwej pozycji i nie mogłam powstrzymać płaczu.

Musiałam zadzwonić po Beatę. Specjalnie zerwała się z pracy, aby przyjechać. W międzyczasie leki może zaczęły działać i zdołałam sięgnąć te klucze, od razu upadając na podłogę i wyjąć z bólu. Sięgnęłam do zamka i otworzyłam drzwi. Czekałam. Beata pomogła mi zebrać do kupy wyniki badań, ubezpieczenie i kilka drobiazgów, na wypadek gdyby mnie zabrali do szpitala. Przyjechało 3 młodych chłopaków bez lekarza. Podali mi ketonal dożylnie i kazali poczekać, aż ból minie. Po 15 minutach ból zaczął słabnąć. Jak tylko będę mogła wstać, kazałi udać się do lekarza rodzinniego po receptę na ketonal. Dopóki nie robię pod siebie w sposób niekontrolowany, nie mogą mnie przyjąć na oddział neurochirurgiczny i przewiezienie mnie do szpitala nic nie da, bo odeślą mnie i tak z kwitkiem. To, że nie mam czucia w nodze od 3 miesięcy to niczego nie zmienia. Zapytałam chociaż, czy mogą mi zapisać ten ketonal. Niestety nie, bo nie ma z nimi lekarza. Została mi tylko wizytya w POZ.

Beata podwiozła mnie do przychodni. Lekarz nie chciała mnie przyjąć, bo miała już komplet pacjentów. Szłam w pół zgięta, kuśtykająca i ze łzami w oczach. W końcu jedna z pielęgniarek zlitowała się nade mną i zabrała do zabiegowego. Tam podeszła inna lekarka i zamiast zapisać mi ketonal, wypisała kwit na pogotowie i wezwała karektę. Chciała mnie zbadać, ale nie byłam w stanie wyprostować nogi.
Pogotowie przyjechało, zabrało mnie na Izbę Przyjęć dio Biziela i tam posiedziałam sobie dobrą godzinę w pozycji muzułmanina z Tadź Mahal. Ketonal zaczął działać, ale nie zupełnie. Do uczucia znośnego bólu i możliwości lepszego kuśtykania było jeszcze dość daleko. Nie zapisali mi tego cholernego ketonalu! Mam czekać do niedzieli, kiedy to możliwa będzie najwcześniejsza operacja. Wiem, że to i tak kosmicznie szybko. Pokazałam lekarzowi skierowanie na operację w wersji cito. Może to pomogło. Od września czekam na wizytę u neurochirurga, który miał tym pokierować. Wizyta jest jutro. Całe to piekło dopadło mnie dziś.
Wyszłam z Biziela na ramieniu Beaty i zadzwoniłam do Dr Prywińskiego, u którego byłam na konsultacji we wtorek (2 dni temu). Ten od razu zgodził się wypisać mi receptę i co więcej - nawet ją do mnie dostarczyć. Byłam i nadal jestem w szoku!

W czwartej z rzędu aptece udało mi się ją zrealizować. Łyknęłam Tramal i jest dobrze. Nie chodzę swobodnie, nadal zgięta i kuśtykająca, ale znieczulona. Była 19 kiedy spokojnie padłam na podłoge w domu. Atak zaczął się o 10 rano.

Jutro jadę na dwie konsultacje do dwóch różnych neurochirurgów: dr Planutis (Biziel) i dr Kitliński (Szpital Wojskowy). Mam zamiar zapytać ich o sposoby operacyjnego leczenia tej przepukliny, którą mam. Dziś na Izbie Przyjęć w Bizielu lekarz mówił o wyjęciu całego krążka międzykręgowego i tygodniowym pobycie w szpitalu po operacji, co ma się zupełnie inaczej do podejścia dr Prywińskiego, który chce wyciąć tylko fragment i po dobie wypuścić mnie do domu.
Wizja, że mój krąg L5 i S1 mają funkcjonować bez krążka międzykręgowego między nimi przeraża mnie. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

Jutro, mam nadzieję, będę wiedziała coś więcej.

środa, 19 grudnia 2012

Przepuklina kręgosłupa w odcinku L-S

Niby taka ot przepuklina...

Dysk pękł i jądro miażdżyste z wnętrza wylało się na zewnątrz. Wszystko byłoby w miarę ok, gdyby ta przepuklina nie uciskała na korzeń nerwowy, który przylega bezpośrednio do kręgów lędźwiowo-krzyżowych i dysków. Biegnie sobie pomiędzy wyrostkami kolczystymi kręgów lędźwiowych i przechodząc przez otwory w kości krzyżowej dalej biegnie sobie w dół. Korzeń nerwowy S1 unerwia pęcherz moczowy, odbyt i jedną z nóg. W moim przypadku chodzi o prawą.

Jeszcze nie byłoby tak źle, gdyby dzyndzel przepuklinowy nie był tak duży... W każdej chwili może zostać oderwany od dysku i przemieścić się gdziekolwiek znajdzie miejsce. Wystarczy, że pogłębię nagle i silnie lordozę lędźwiową, dodam lekki skręt w lewo lub prawo i dzyndzla odetną dwa sąsiednie kręgi, jak nożyczki.
Wtedy spowodowane przez niego uszkodzenia mogą przerosnąć moją wyobraźnię. Jego usunięcie byłoby wówczas dużo trudniejsze niż samo wycięcie, a konsekwencje interwencji neurochirurgicznej zdecydowanie wiązałyby się z większym ryzykem powikłań, włączając trwałe uszkodzenie nerwów.

W przypadku operacji w stanie jaki jest teraz, ryzyko dotyczy głównie trudności odsunięcia nerwu, który jest bardzo napięty przez dzyndzla. Neurochirurg będzie musiał się trochę z nim posiłować, aby odsunąć go na bok i dojść do przepukliny. Najpierw rozwarstwi mięsień okołokręgosłupowy i przez szczelinę między włóknami dojdzie do nerwu, który odsunie i dopiero zacznie wycinać tego dzyndzla.

Operacja może wyglądać tak:

Zdjęcie dr Prywińskiego

W moim przypadku będzie 1 tuleja po prawej stronie. Mała rana. Trochę pocieszające.
Dopiero podczas operacji okarze się, czy nerw jest już w tej chwili uszkodzony, czy nie. Zobaczymy.

W Nowy Rok wejdę (mam nadzieję, że wejdę na 2 nogach...) nieco inaczej (nie na czterech...) i mam nadzieję, że bez dzyndzla. No i zaczynam szukać basenu...

Jeśli ktoś ma podobne doświadczenia, zachęcam do kontaktu.

Po co w ogóle o tym piszę?
Przeglądałam różne wpisy w internecie - zaczęte-nieskończone, niekompletne... Może moje opisy pozwolą komuś w podobnej sytuacji dowiedzieć się czegoś więcej i podjąć własną decyzję.

niedziela, 9 grudnia 2012

Do góry nogami

Trochę się wszystko wywróciło.

Sporadyczne symptomy, z roku na rok, jak tsunami, zebrały się w masę krytyczną i odsłoniły kilka faktów nt. mojego kręgosłupa. Na te symptomy pracowałam około 15 lat. Najpierw kilka lat wyczynowego sportu, potem dużo nauki, dużo biurowej pracy, duże zadania, duże efekty i solidne skutki.

Aby zacząć normalnie chodzić, dojść do stanu normalnej używalności i elastyczności moich nóg, zacznę wisieć do góry nogami. Może to pomoże mi także odwrócić do góry nogami kilka innych spraw w moim życiu.

Z mieszkania pozbyłam się kilku mebli, zrobiłam dużo miejsca na podłodze do ćwiczeń i funkcjonowania, które od pewnego czasu sięga max. 1m nad podłogą. Zrobiłam miejsce na montaż drabinki gimnastycznej z dodatkowym osprzętem.

Przyjdzie mi też chodzić na basen, czego nie znoszę. Latem będzie jezioro, ale poza sezonem zostanie mi smród chlorowanego, sztucznego zbiornika. Ech...

Może z tej innej, odwróconej perspektywy, zobaczę wszystko inaczej, może trochę lepiej. Może znajdę jakiś punkt, na którym skupi się mój przenikliwy wzrok.

piątek, 24 sierpnia 2012

propozycja

Propozycja nie do odrzucenia pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy nie jest się na nią gotowym. Prawdopodobnie wtedy, kiedy jesteśmy gotowi wręcz na wszystko, nic się nie wydarza, a kiedy nie ma w nas gotowości na cokolwiek, pojawia się oferta życia. Co wtedy?

W tej pierwszej sytuacji ogarnia nas pustka, drążąca z każdym dniem coraz większą dziurę w sercu, przez którą skrapla się cała tkwiąca w nas nadzieja. Wysychamy we własnych wyobrażeniach i marzeniach, w oczekiwaniu na coś, co może nigdy nie nastąpić. W tej drugiej sytuacji ogarnia nas panika i bezradność wobec widma zmian - nieobliczalnych i niekontrolowanych, wobec możliwości, które nas przerastają. Niczego nie możemy zobaczyć jasno, żadnego ciągu wydarzeń. Nie możemy być pewni niczego, oprócz tego, że nie będzie łatwo. Czy to tak bardzo różni się od tego, co mamy? Czego możemy być pewni w tym, co trwa, poza tym, że może się zmienić?

Przeraża nas samodzielne podjęcie decyzji, a nie pozostawienie jej losowi. Najgorsze wydaje się to, że pretensję można odczuć względem siebie samego, a nie względem losu, który przecież zawsze jest przeciwko nam...

Dlaczego od razu pretensję? A może po prostu stwierdzenie, że to jednak nie było dla mnie, a świadomość tego jest dla mnie cenną nauką o mnie samym. Nie błądzę, ale doświadczam. Nie żałuję, lecz zmieniam drogę. Nie ponoszę porażki, lecz próbuję czgoś innego.

Warunkiem jest postępowanie w zgodzie ze sobą. A warunkiem tego warunku jest znajomość siebie i chęć dalszego poznawania.

To nie była decyzja nie do odrzucenia, ale do odrzucenia właśnie, jednak wzbudziła we mnie refleksje nad wieloma aspektami podobnych sytuacji. Moja intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła i pomogła podjąć dobrą decyzję.

Wiem już czego na pewno nie chcę. To wiele.

sobota, 18 sierpnia 2012

Bez tytułu, tytuł

Pochłonęły mnie sprawy przyziemne, niemiłe i odbierające chęć pisania, tworzenia... chęć czegokolwiek. Nie powinno się tego w ogóle pisać i przejść bez komentarza do kolejnego wpisu albo okrasić zwłokę barwną opowieścią - krótką i błyskotliwą, aby pozostać "w cenie". Powinność... Wiele słów w polskim, jak i w każdym języku, jest zbyt pojemnych, wręcz nabrzmiałych od ciężaru, jaki się im powierza. Słowo powinność, życie, szczęście... mają tak wiele znaczeń, że ich samo brzmienie wydaje się opustoszałe, brzmiące echem tęsknoty za prostą, wąską i lekką definicją - małym pejczykiem na prostotę i przyjemność życia. Są jednak jak skorupa ślimaka po solidnym deszczu - opuszczone przez mnogość, króra z nich wypełzła w poszukiwaniu... spełnienia? ratunku? W tym okresie, co parę dni skupiałam się bardzo mocno i tłumaczyłam sobie, aby nie ulegać kobiecemu koncentrowaniu się "na ogóle", "na filozofii ciągu zdarzeń", "na Świecie", "na życiu", "na powinności"... Próbowałam z całych sił skupić się na detalach, na godzinie tej i tu, na zadaniu A, a potem B... aby móc przetrwać do zadania Z, które wydawało się niewykonalne na poziomie zadania A. Tak jest naprawdę łatwiej. Mnie - kobiecie - jest trudno to kontrolować i stymulować, ale staram się. Pominę cały tok wywodu na ten temat... kobiecego i męskiego sposobu patrzenia na Świat/świat... wspomnę teraz tylko o jednym tego aspekcie - zawsze to kobiecy punkt widzenia jest traktowany z dystansem i z założenia jest gorszy, krytykowany - bez próby zrozumienia, milczącego przyjęcia faktu. To podstawowa geneza takiego obrotu sprawy. Kobiety nie dyskutują o tym. Żyją, jak czują. Mężczyźni dyskutują, krytykują i pozostają bezsilni wobec braku oczekiwanych zmian w podejściu kobiet do życia, zakładając, że ich podejście jest jedynym słusznym. Mijają wieki, a stan rzeczy się nie zmienia... Dojdą więc pewnie do jedynego słusznego w ich pojęciu rozwiązania - siły i agresji. Mężczyzna pewnie będzie upierał się przy wręcz przeciwnym stanie rzeczy - że to kobiety krytykują wciąż męski punkt widzenia. Tak. Tak. Przerabiałam to w swoim życiu kilka razy. Małe-duże wojny. Małe-duże gwałty. Nadal funcjonuję wśród mężczyzn i nic się nie zmieniło. Nie zmieni się. Zostaje mi koncentrować się usilnie na teraz i tu, na zadaniu A, nawet nie na B, a między A i B - nie widzieć nic i nawet nie próbować czegokolwiek dostrzec. Płeć jest pułapką ludzkości - świadomej i wyższej. Niesamowite, jak wielką władzę ma nad nią. Jak wiele w niej warunkuje. Samo przetrwanie gatunku "najwyższego" jest warunkowane tak prostacką kwestią, jak "zaloty", jak "różnice płci", jak "gwałt" - nawet ten tolerowany społecznie, czyli "małżenśtwo z rozsądku". Można tu wiele wymieniać - scenki spod dyskoteki, ale też gwałty i żony-uzależnione-służące w domach wysokich generałów, profesorów i prokuratorów. Człowiek uważa, że partenogeneza jest obecna w gatunkach prostych i nieskomplikowanych. Czy na pewno? Zaczynam mieć poważne wątpliwości. A to wszystko przez to, że moja kuzynka zadzwoniła do mnie pierwszy raz w moim życiu, aby powiedzieć mi, że zazdrości mi, bo żyję, jak chcę. Mam 32 lata. Ona ma 36. Tak. Żyję, jak chcę. Jestem szczęśliwa, mimo mojej skomplikowanej sytuacji. Wiele mnie to kosztowało i kosztuje, aby żyć tak jak chcę, ale nie ma dla mnie innej opcji, tak samo, jak pewnie dla niej nie było innej. Mam to, na co pozwalam. Żyję, na ile potrafię i jestem gotowa, ale w zgodzie z sobą. Wiem, że to dużo. Potrafię ocenić, na ile jestem gotowa w porównaniu do innych, bo znam losy mojej rodziny. I jakikolwiek facet mówiący mi, że kobiety są śmieszne w swoim patrzeniu na Świat ogólnie i z przejęciem nad holistyczną całością każdego drobiazgu, jest dla mnie śmieszny, skoro nie dostrzega tak oczywistych faktów, jak kobieta siedząca na przeciw niego i dyskutująca z nim o sprawach w tym samym czasie i przestrzeni. Ten właśnie fakt, że siedzą na przeciw siebie w danej sytuacji, w danym temacie świadczy jedynie o tym, że kobieta musiała wiele więcej przejść niż on, aby znaleźć sie tu i teraz, na równi z nim, albo - co częstsze i dopuszczalne - tuż pod nim, w zasięgu rozmowy i oczywiście wzroku. Jak wiele spraw pozostaje poza umysłem inteligentnych osobników!? Jak proste są mechanizmy w życiu człowieka i jak bardzo krzywdzące!? Jedna osoba rozumiejąca Cię, wystarcza za całą ludzkość i za cały Świat/świat.

wtorek, 1 maja 2012

Sesja zdjęciowa Atelier Masażu Beaty Juengst: 27-30.04.2012 r.

Zdjęcia są mojego autorstwa. Kopiowanie i rozpowszechnianie ich w jakiejkolwiek formie jest zabronione.

Czułość
Skarabeusz
Ramka
Piórko

niedziela, 22 kwietnia 2012

niedziela, 15 kwietnia 2012

Gulasz z serca

Serce oczyścić z wszelkich zatorów.
Poćwiartować na kawałki wedle uznania.
Podsmażyć na cebuli.
Dodać owoc jałowca i poszatkowany majeranek. Wedle uznania - liść laurowy.
Całość zawiesić na chmurce delikatnej śmietanki i dusić,
ale z wyczuciem, aby nie pękło i nie stwardniało za bardzo.

Podduszone, kruche i delikatne serwować z puree ziemniaczanym, kiszonym ogórkiem lub kapustą. Wedle uznania - z jebłkiem skropionym cytryną.

Wedle uznania...

poniedziałek, 20 lutego 2012

z serii niemęskie granie

Oto tekst piosenki, którą dziś usłyszałam w Trójce:

Afro Kolektyw, Nieistniejący syn mój

Nieistniejący syn mój
Mam być opoką z mięśni i ścięgien
Będę pustym sklepem i kwitem za węgiel
Nieistniejący syn mój
Skręcimy na prostej drodze w bok
Znaki wodne zamiast haltu ogniem
Bo to przecież do mnie tak niepodobne
Skręcimy na prostej drodze w bok
Śnię że ci mówią obudź się
Schowasz się przed tym co złudzenia kradnie
I zdziwisz się gdy cię w końcu dopadnie
Śnię że ci mówią obudź się
Jak tu za ciosem we własną twarz pójść
Im bardziej będziesz cichym chłopcem
Tym krzyczeć ze złości będziesz chciał głośniej
Jak tu za ciosem we własną twarz pójść

Synu licz się z tym że byś był dziewczynką wolałbym
Byś był kobietą wolałbym
Byś był córeczką wolałbym
Synu wybacz mi lecz byś był dziewczynką wolałbym
Byś był kobietą wolałbym
Byś był córeczką wolałbym

Wygrażasz samemu sobie znów
A ja meczę się patrząc jak się męczysz
Jałmużną jest miłość do słabych mężczyzn
Wygrażasz samemu sobie znów
Chciałeś mieć problem no to masz
Nie ma szczęki coby galaretki nie zgryzła
Ostrzegał cię twój antenat bliźniak
Chciałeś mieć problem no to masz

Synu licz się z tym że byś był dziewczynką wolałbym
Byś był kobietą wolałbym
Byś był córeczką wolałbym
Synu wybacz mi lecz byś mógł się załamać wolałbym
Byś mógł się rozpłakać wolałbym
Byś mógł się cofnąć wolałbym
Synu pogódź się z tym że byś był mięciutki wolałbym
Byś był przytulny wolałbym
Byś był maleństwem wolałbym
Synu przykro mi lecz byś był dziewczynką wolałbym
Byś był kobietą wolałbym
Byś był córeczką wolałbym

Wolałbym
Wolałbym
Wolałbym

Podobno życie jest sceną
I myślę że masz już cenę
Ciągle te światła na scenie
A obok przyjemna ciemność
Zanim zaczniesz litować się nad sobą
Zlituj się nade mną


Bardzo ciekawy tekst w ustach mężczyzny. Czyżby mężczyźnie nie podobało się bycie mężczyzną i nie chce przynosić na świat kolejnego "mężczyzny"? Czyżby już miał dość tego wszystkiego co "sprawiają" mężczyźni?
A co ma oznaczać "Synu przykro mi lecz byś był dziewczynką wolałbym"? Jednak jest to złe życzenie? Jednak ujmujące synowi życzenie? Bycie kobietą w mniemaniu autora tekstu jest mięciutkie, milutkie, malutkie, ciche... ciekawe jakie jeszcze? Hmmm, ten ktoś niewiele wie o kobietach, a skoro tak, to niewiele wie o ludziach.
Mimo tego wszystkiego, nieścisłości i pewnych sprzeczności, to odważny tekst.

Ludzie łatwo popadają w pułapkę płci. Ograniczają siebie samych do formy - w dodatku pozornej. A płeć nie jest niczym stałym i skostniałym. To kontinuum niefizyczne i niepsychiczne wyłącznie. To "ideał", wzorzec, uproszczony model.

Nie ma 100%-towych kobiet i 100%-towych mężczyzn. W każdym z nas miesza się różnorodność całej gamy przejawów i determinantów płci. Poszczególne obszary naszej fizyczności i psychiki są w różnym stopniu kobiece i w różnym stopniu męskie. W dodatku nie są one na stałe zdefiniowane, lecz przez całe życie rozwijają się wraz z naszą świadomością i dojrzewaniem.
Ale ta świadomość jest najczęściej tłamszona strachem - mężczyzny, że może mieć w sobie coś kobiecego i kobiety, że może mieć w sobie coś męskiego.
W przypadku przeważającej części kobiet i mężczyzn ten strach jest na tyle silny, że odrzucają odpowiednio męskość i kobiecość w sobie. Traktują je jako umniejszenie swojej tożsamości płciowej. Chcąc czuć się "prawdziwą kobietą" i "prawdziwym mężczyną", nie akceptują w sobie tych antagonicznych cech, zaprzeczają im i odrzucają. Tracą w ten sposób część siebie.

Świadomość tego stanu rzeczy i zaakceptowanie go otwiera potężne i szerokie drzwi do zupełnie innego widzenia świata i ludzi. Do czucia i rozumienia. Do szacunku i pełni życia.

Przyjrzyj się kobiecie i mężczyźnie w sobie. Nie bój sie tego. Wykorzystaj to dla siebie i swojego pełniejszego życia. Pokochaj siebie i rozkwitaj!

piątek, 10 lutego 2012

w wannie

Myślisz, że leżenie w wannie to strata czasu.
To lenistwo i wygoda.
To marnotrastwo wody energii, pieniędzy, ludzkiej pracy.

A to potężny most przez pustkę między sufitem a mną.
To otchłań dla myśli i eter dla spragnionego wdechu.
I jeszcze coś... natchnienie, które każe wyskoczyć z tej wanny
zapisać
narysować
sfotografować
i uwolnić z siebie
choć na chwilę
i dla nikogo

czwartek, 2 lutego 2012

No sporo się działo, no co? nie ma czasu, wybacz

no działo się
dawno nie pisałam, wiem

sporo przed kompem, trochę na siłowni,
cały czas w swoim świecie,
który kosmosem zszedł na ziemię

no i mam swoj kosmos
pełen różnych perspektyw
różnych hiperścieżek
i wciąż tego samego poczucia
braku czasu

no bo przecież czasu nie ma

tu na ziemi go wymyślono
wraz z całą stertą systemów przeliczeń
aby dawać ludziom (to ciekawe stworzenie!)
poczucie kontroli i porządku

cicho siedzę i udaje że nic nie wiem

no, że ten porządek to...
że ta kontrola to...
jak to co?
powiedz pierwszemu lepszemu, że może iść bez końca
dokądkolwiek, bezpiecznie i spokojnie
i się przekonasz
a to żona
a to dzieci
a to szef
a to firma
a to pralnia
a to zakupy
a to akumulator w te mrozy
nie da rady
nie ma czasu
daj spokój

a mojego czasu nie ma, jak nie było
chodzę sobie pomiędzy tymi ludźmi
patrzę jak ten niebywały czas przelewa się im między palcami
i jak panikują
jak przyspieszają kroku
bo pieniądz to czas
więc trzeba gonić

i gonią
myślami
krokiem
tuż obok,
za sobą,
chwilę po i
tuż przed
sobą

a ja cicho siedzę
cały czas z poczuciem braku czasu
na rzęsach
i w kącikach ust uśmiechu
w tobie

Zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało

jak to IzaBella zwięźle ujęła... zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało.
Odeszła... Kropka.
Wisława Szymborska odeszła.

Zostawiła kota...

Kot w pustym mieszkaniu

Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek


...

Była moim natchnieniem, kiedy jeszcze pisałam.
Rozumiałam ją ot tak; zupełnie tak, jak otwiera się lodówkę,
aby sięgnąć ser.
To były moje myśli ubrane w jej słowa.

Pod wpływem jej wierszy napisałam swój: (ktoś, kto zna twórczość
Szymborskiej bardzo szybko wychwyci jej wyraźny wpływ)


Teraz

to że jestem
a może jeszcze
nie znaczy że będę
chociażby może

więc koniec z zapiskami
na dalszych stronach terminarza
prenumeratą
suszeniem kwiatów
koniec z zakładkami w książkach
szukaniem nowych galaktyk
tiptopkami do słońca
dzielonymi przez tysiąc
mnożonymi przez coś koło tego
już tylko dla zabawy

więc chyba muszę nadrobić zaległości
czego tak bardzo nie lubię
a może gorzej
się boję
czas zmienić być może
w było na pewno i jest
będzie kiedyś w było zawsze
a teraz nie ma
czas spojrzeć w lustro
i pod stertą
dżinsowych zamierzeń
trykotowych planowań
kontaktowych przyszłości
dostrzec
takiego ot
no przecież
oczywiście

człowieka


Żyła niby sama, ale nie była samotna.
Nie miała dzieci, ale miała poezję.
Tego nikt nie zrozumie, dopóki choć na chwile nie stanie się poetą.

Zmarła wczoraj. Miała 88 lat.

Robercie! Ty też ją lubiłeś :) Wiem.
Jeśli Ci się uda TAM... pozdrów ją ode mnie - "nikogo, ale jednak".