środa, 22 czerwca 2011

Motór - egzamin

Dzięki temu, że mam dziś urlop, mogę napisać od razu, co i jak.
Robię sobie dziś pt. "total-urlop", bo zasłużyłam ;)

O godzinie 12.27 zakończyłam moją przygodę z Yamaha YBR 250 wynikiem pozytywnym z egzaminu państwowego na prawo jazdy kategori A. Czuję...
Kurde! Skakać mi się chce!!! i nie wiem, gdzie jestem, co się dzieje, co przede mną, jakie plany, jakie obowiązki, do kogo zadzwonić???!!!
W momencie wyjścia z budynku WORD nie wiedziałam gdzie iść, co zrobić z kwitem, który dostałam i po prostu poszłam przed siebie. Szłam; po chwili zorientowałam się, że idę ulicą; łzy zaczęły mi lecieć, same, czułam że jeszcze (a może dopiero?) się trzęsę...
Kiedy egzaminator mówił po raz kolejny (a to był już 3 raz), że wynik egzaminu jest pozytywny, patrzył na mnie z niepewnością, czy do mnie to dociera i z jakby oczekiwaniem na moją reakcję, a ja czułam, że jestem twardym drewnem i nie chcąc obudzić się z tego snu, podtrzymywałam ton mojego głosu i maskę na mojej twarzy i formę, w którą udało mi sie wbić... Czułam, że dopóki nie poczuję wyraźnie, że to już koniec, że na pewno ten wynik jest pozytywny i nic tego nie zmieni - żadna moja głupia odpowiedź na podchwytliwe pytanie tuż przed złożeniem podpisu egzaminatora na kwicie z adnotacją "pozytywny", to moja radość nie zdoła przebić się przez twardy pancerz asekuracji.

Na egzamin teoretyczny przybyłam o 8.15. Pół godziny kasowałam smsy w komórce, bo zawsze brakuje mi na to czasu. Kiedy już wszyscy zgrupowali się koło wejśćia na salę egzaminacyjną, dołączyłam do tłoku egzaminacyjnego.
Na egzamin musiałam się wprosić. Egzaminujący pominął mnie przy wyczytywaniu z listy. Kiedy się sama upomniałam o egzamin, zerknął ponownie na listę i stwierdził: "A no tak. Stanowisko 13 proszę". Uśmiechnęłam się do siebie w myślach i pomyślałam bardzo skromnie i przelotnie, że to dobry znak :) Stanowisko nr 13 nie było w żaden sposób wyjątkowe, ani odmienne. Odpowiedziałam na wszystkie pytania, okazało się, że na wszystkie dobrze. A potem czekałam w niepewności na część praktyczną...
Czy oby na pewno nacisnęłam właściwy klawisz na tej klawiaturze? Czy moja część teoretyczna została na pewno zaliczona? A może źle zrobiłam, że sama nie zatwierdziłam egzaminu...
I tak myśląc, czekałam do 11.45 na egzamin praktyczny. Weszłam dopiero jako przedostatnia z listy.
W ciągu tych prawie 3 godzin, obawiałam się, że jak wyjdę do toalety, to na pewno w tym momencie mnie wyczytają i nie usłyszę tego... Kiedy już nie mogłam wysiedzieć, poleciałam na bardzo ekspresowe siku. Jak na złość toaleta była na końcu długiego korytarza, w części remontowanej budynku. Słyszałam warkot młota pneumatycznego i nic więcej. Nie było szans, aby usłyszeć wezwanie na egzamin.
Takiego siku nie doświadczyłam jeszcze w miom życiu...
Wróciłam i czekałam z nadzieją, że mnie jednak nie wyczytali w tej MINUCIE!!!
No i z takimi myślami siedziałam kolejną godzinę.

Podszedł jeden z chłopaków.... Grupa motocyklistów, zdających "prawko" w mojej grupie, składała się z 4 osób - mnie i 3 chłopaków. Z jednym siedziałam na krzesełkach przed salą egzaminacyjną. Nie wiem, jak się nazywa, ale wiem, że ma ścigacza SUZUKI o pojemności ponad litr i już zaliczył "ślizg" nim. Właśnie go składa po wypadku. Rana na łokciu już się zagoiła.
Chłopak, który podszedł, zdawał prawko drugi raz. Niestety, ponownie oblał... Pierwszym razem motor zgasł mu na ósemce, a tym razem nie rozpędził się do zalecanej prędkości na drodze. Na odcinku, gdzie była 70ka, rozpędzil się tylko do 50ki. Słuchałam tego i w myślach powtarzałam sobie, że dobrze wyczuję, kiedy dodać gazu w razie czego na ósemce i nie zgaśnie mi... że na pewno rozpędzę się, jak trzeba...

Wyczyno moje nazwisko i imię. Weszłam... Egzaminator dokładnie wszystko mi omówił, każde zadanie, które stało przede mną. Trafiłam na bardzo dobrego człowieka. Pan Leszek Chłopek to ludzki i wyrozumiały egzaminator.
Byłam zdenerwowana :( Wyprowadziłam motor z garażu. Okazała się to nowa Yamaha, bordowa i tak samo ciężka, jak ta, na której się uczyłam :/ Potem omówiłam płyn hamulcowy i światło drogowe. No i łańcuch oczywiście. Egzaminator wszystko mi podpowiadał, nakierowywał. Byłam tym zaskoczona i czułam wdzięczność do niego i do losu. Pojechaliśmy na ósemkę i slalom. Poszło dobrze. Ufff. Jednak ósemka była usytuowana na nierównej powierzchni. W pewnym momencie musiałam przygazowywać lekko, aby czasami mi nie zgasła, jak koledze. Udalo się! :) Slalom to już była pestka.
Potem ruszanie na wzniesieniu. Tego obawiałam się najbardziej. Na kursie i na górce koło ul. Kamiennej, gdzie wszystkie "L"ki ćwiczą ten manewr, miałam trudności z utrzymaniem motoru. Na wzniesieniu nie dosięgałam stopami do ziemi i dwa razy nie utrzymałam motoru i przewróciłam się. Wzniesienie egzaminacyjne okazało się mniejsze. Kiedy wjeżdżałam na nie, czułam że nie będzie problemu i udało się :) Potem zatrzymanie w miejscu wyznaczonym. Też poszło dobrze. A niestety najtrudniej mi poszło hamowanie awaryjne, którego w ogóle się nie obawiałam. Na kursie ani razu go nie schrzaniłam. Okazało się, że hamulce egzamincyjnej Yamahy są jak żylety! Zblokowałam koło podczas pierwszej próby. Musiałam powtórzyć manewr. Byłam roztrzęsiona :( W moim odczuciu schrzaniłam ten manewr. Zatrzymałam się owszem, ale zaczęłam hamować zanim egzaminator machnął ręką i podparłam się nogą, zanim motor na dobre stanął. Czułam, że to koniec. Jednak egzaminator powiedział, że choć nie było idealnie, zalicza mi ten manewr. Poczułam, jakby zdarzył się cud... jednak nadal się trzęsłam. Wyjechałam na miasto i w słuchawce nie usłyszałam żadnego komentarza. Twardo jechałam na przód. Udało się!!! PO powrocie na plac manewrowy usłyszałam, że wynik egzaminu jest pozytywny. :)   Tak jak wspomniałam wyżej, dotarło to do mnie trochę później.

Czuję ulgę, ogromną. Dwa miesiące kursu i egzamin, to było stresujące doświadczenie i cieszę się, że już się skończyło. Za dwa tygodnie podobno odbiorę prawo jazdy i będę mogła wsiąść na mojego Dzikusa. Dopiero teraz zacznę nabierać doświadczenia i wprawy. To będzie dalsza część nauki, ale już na moim motorze - wygodnym i odpowiednim.


Mieszanka emocji... częściowo zabójcza...
Dziś, tuż po zdaniu tego egzaminu dowiedziałam się, że mój Tatko jest ciężko chory...
Nie potrafię cieszyć się do końca...
Ciekawe uczucia.
Nie potrafię

czwartek, 16 czerwca 2011

Atelier Masażu Beaty Juengst w Centrum Bydgoszczy

Tak brzmi przewodnie hasło we wszelkich informacjach, jakie zostawiam w internecie na temat salonu masażu Beaty. Ostatnie 2 tygodnie maja i pierwszą połowę czerwca poświęciłyśmy na remont i przygotowania Atelier. Na nic innego nie było czasu. Do późnej nocy powstawała oferta, reklama i strona internetowa, a w międzyczasie wyszukiwałyśmy materiały, wyposażenie, ubrania, wystrój, itd. Oczywiście analizowanie przepisów sanepidu, skarbowych, ubezpieczeniowych i księgowych zajęło także sporo czasu.
Z pomocą Iza Belli powstała strategia tego przedsięwzięcia, która dała światło dla ciekawych rozwiązań i pomysłów.

To był bardzo męczący miesiąc. Jego efektem jest działające Atelier, wiszące szyldy, baner, wizytówki, itp., działająca strona internetowa, otwarte księgi i rozliczony pierwszy miesiąc działalności, a także pierwsi zadowoleni klienci. Ku naszemu zaskoczeniu byli nimi i są nadal mężczyźni.

Wiele się uczę dzięki temu przedsięwzięciu. Poza przepisami prawnymi i księgowymi, nauczyłam się zamieszczać stronę w internecie - załatwiać domeny, serwery... wiem ile to kosztuje i z czym się to je. Wielkie dzięki dla Karoliny - cierpliwej i wyrozumiałej dla mnie :)
Samo tworzenie strony to też ciekawe doświadczneie i odświeżenie zabaw z przeszłości z HTMLem i CSSem. Podstawy, ale wystarczą, aby strona wyglądała solidnie.
Będziemy ją udoskonalać.

Dziś odbyła się sesja zdjęciowa podczas masażu. Zdjęcia z niej zasilą stronę już niebawem. Modelką była Agata - Beaty koleżanka z pracy. Ciężko będzie mi znaleźć na to czas, bo zaczynam nowe przedsięwzięcie i muszę sprawy Atelier zostawić Beacie. O tym już niebawem... teraz muszę zajrzeć w te zdjęcia, póki jeszcze oczy sie nie kleją ;)

Strona Atelier Masażu Beaty Juengst w Centrum Bydgoszczy: (powtarzam się, bo to z pewnością pomoże w pozycjonowaniu tej strony :)
http://www.atelier-masazu.pl/
Reklama na portalu Firmy.net:
http://masazbydgoszcz.firmy.net/
No i Facebook :) profil:
Atelier Masażu Beaty Juengst w Centrum Bydgoszczy

Mamy kurs pozycjonowania stron www, ale kiedy znaleźć czas na przestudiowanie tego materiału?
Hmmmm... możliwe, że jednak zlecimy to komuś...