czwartek, 11 sierpnia 2011

Z roku na rok

Rok temu odpoczywałam po morderczej walce z wnioskiem unijnym i zapaleniem ścięgien kciuka.
Były dni, że ryczałam ze słabości wobec tego wszystkiego, z poczucia bezsensu moich wysiłków, samotności, zawodów i rozczarowań zawodowych. Byłam sama z tym wszystkim i miałam momentami dość.
Kubłem bardzo zimnej, wręcz lodowatej wody były słowa prezesa, że za bardzo się angażuję i że działam za bardzo zgodnie z regulaminami. Było to dla mnie zderzenie ze ścianą przy dużej prędkości. Takie zderzenia odbierają entuzjazm, odcinają skrzydła i rozsypują w mak cały porządek i koncepcję działania. Stawiają też wielki znak zapytania przed samym sabą: co jest nie tak? co mam robić dalej i jak?

Patrząc na ten czas z perspektywy minionego roku widzę, że czegoś mnie to wszystko nauczyło.
I jak tak sobie zerkam... dochodzę też do wniosku, że każde takie spojrzenie przeze mnie wstecz wiąże się z wniokiem, że jednak coś się zmienia, że coś popycha mnie albo w górę, albo w bok, ale nigdy nie zatrzymuje mnie w miejscu i nie cofa.

Cieszę się z jednego: że nadal napawają mnie radością drobne rzeczy i nadal "chcę". Bez tego uczucia, umieram...