wtorek, 26 lipca 2011

Dziecko

Jak to często w zyciu bywa, los jest przewrotny.

Moje myśli na temat posiadania dziecka, nachodzące mnie poważnie po raz trzeci w ciągu minionych 3-4 lat, zbiegły się w czasie z problemami endometrialnymi i policystycznymi. Teraz, kiedy jestem bardzo bliska podjęcia decyzji o zajściu w ciążę i urodzeniu dziecka, pojawiły się poroblemy, które mogą uniemożliwić mi posiadanie go.

Kolejna przewrotność losu przejawiła się w tym, że będę zażywała tabletki antykoncepcyjne, w ramach terapi, a nigdy bym nie przypuszczała, że do tego dojdzie. Ciekawe jak będę na nie reagowała.

Temat dziecka uważam za otwarty.       

sobota, 23 lipca 2011

www w...

A w międzyczasie - który okazuje się bardzo cenny, który mimo mniejszej uwagi, daje trwałe i ważne efekty - powstała druga wersja strony internetowej dla Magdy-Tłumaczki...

w międzyczasie dzieje się
życie tak samo ważne, jak
w czasie między najmniej ważnymi
zdarzeniami życia

What happened to the family cat

Nie mogę znaleźć tej piosenki :/

Misy tybetańskie i misa na olej do Shirodhary

Sobota mija pracowicie, bardzo... przyjmnie, inaczej.
Pod znakiem mis.

Zaczęłam dzień od masażu misami tybetańskimi. Mirek przybył punktualnie o 9.00, jak poprzednio. Wypiliśmy hebatę i porozmawialiśmy o kręgu kamiennym w Myślencinku - nie wiedziałam, że taki jest w Myślencinku. Kręgi znam z Odr. Bardzo dobrze.
Mam namiary na krąg w Myślencinku i zamierzam ten obszar eksplorować...

Masaż doświadczyłam bardzo przyjemnie, bezstresowo, odkrywczo. Oderwał mnie od zakodowanych w moim umyśle schematów i wpojonego uczucia obowiązku. Znalazłam się w stanie, którego czasami doświadczam późnym wieczorem, w samotności - tylko ze sobą i tworzeniem. Podczas doświadczania wibracji fal dźwięku i jego samego widziałam pod powiekami falujące plamy odcieni czerni i szarości. Miękkie, w płaszczyznach jedwabnych. Byłam w fazie alfa snu - obrazy i odczucia sytuacji przechodziły jedne w drugie z chwilami pełnej świadomości, w których nie mogłam sobie przypomnieć, jaki obraz widziałam i czego dotyczyła sytuacja. Czułam jak dźwięki przeszywają mnie i spajają się ze mną. Fala wibracji rozchodziła się w moim ciele. Nie byłam jeszcze w stanie kontrolować tego przepływu, bo poddawałam się relaksowi. Dopiero kontrolując go, będę mogła wyczuć, gdzie dokładnie znajują się bloki swobodnego przepływu. Jak ze wszystkim i z tym, nie ma pośpiechu. Wiem, że są.
Po sesji czułam, że moja głowa jest o połowę lżejsza. Czułam się swobodna i niezależna. W ciągu dnia bardzo rzadko osiągam takie stany.
Mirek poświęcił dość długi czas na sprowadzenie mnie "na Ziemię", rozbrzmiewając misę u moich stóp na koniec masażu. Stwierdził, że muszę być osobą często dumającą, odlatującą w obłoki.
Bez tego mogłoby mnie nie być...

Po wyjściu Mirka zaczęłyśmy budowę wieszaka na misę do masażu Shirodhara. Przeciągnęło się... Wersja nr 1 nie wypaliła i trzeba było wymyśleć wersję nr 2 z pozostałości po wersji nr 1. W międzyczasie (jakże cennym...) obiad i ujście emocji... niesamowita reakcja emocjonalna po masażu misami: czysty, spontaniczny szloch, naiwny, poddany. To nie misy same w sobie ile stan, w jaki mnie wprowadziły... Ten stan jest mi znany. Osiągałam go sama czasami, najczęściej w okresach twórczych, w samotności. Tym razem osiągnęłam go w środku dnia... Dalsza jego część przebiega mi wciąż w tym stanie. Jest niesamowicie. Najprostszy dźwięk, gest i obraz są niepowtarzalne i silne, a to za sprawą moich odczuć i odbioru. Są nabrzmiałe i gotowe... są! W takich chwilach czuję, że żyję. Dawno nie miałam tak długiej "chwili". Najbardziej zaskakujące, choć oczywiste, jest dla mnie w tym wszystkim uczucie powrotu, a nie odkrycia nowego... Wiem, że wszystko jest w nas. Wszystko - to czego pragniemy, do czego dążymy, to co nas boli, czego się boimy i co kochamy...  To wszystko jest...

Masaż misami nie odkrył przede mną niczego nowego. Pozwolił mi dotrzeć do siebie samej - w sposób czysty, bezpromilowy...




W przerwie - obiad na froncie


Zmęczenie i radość z ukończenia kolejnego etapu objawia się zawsze podobnie...


wtorek, 19 lipca 2011

Żabie udka

Przeglądam zdjęcia z minionych miesięcy i znalazłam w telefonie zdjęcie obgryzionego przeze mnie żabiego udka. 30 maraca br. wybrałyśmy się do jednej z najstarszych w Bydgoszczy restauracji tajwańskich, czy japońskich... pewnie mieszanka wschodnia i tyle.
Pierwszy raz jadłam żabie udka. Fascynowała mnie budowa całej kończyny żabiej. Stawy i drobne kości oraz stopa. Niesamowite!



Po wyjściu z restauracji, na jej tyłach, zastałam słodki obrazek:

 

Wymiana oleju w Savage

To było 11 czerwca, w sobotę w ramach odpoczynku od pracy umysłowej. Pomocnik - pierwsza klasa!


Tatko

No to Tatko mój kochany jest już po operacji. Wczoraj między 16 a 20 wycięto Mu kawałek jelita. A za dwa lub trzy tygdnie dowiem się, czy odetchniemy wszyscy z ulgą, czy obleje nas fala zmartwienia.
Tydzien poleży w szpitalu. Pewnie zmarnieje trochę, wycichnie mi, schowa się bardziej w sobie. Nie pozwolę mu się oddalić. Jest między nami więź, którą ja i On odczuwamy jako bardzo silną i specyficzną. Nie ma jej między Nim a moją Siostrą.

No i zadzwonił... Kurcze, od razu po rozłączeniu poryczałam się. Łzy mi lecą...
Spodziewałam się telefonu najwcześniej jutro. Tata wyłączył telefon już w niedziele po przyjeździe do szpitala. Nie chciał, aby ktokolwiek zawracał mu głowe, wypytywał, współczuł, itd. Powiedział mi, że jak będzie mógł rozmwiać, to sam zadzwoni. No i zadzwonił...
Bardzo dziwnie jest usłyszeć własnego Ojca, który jeszcze dwie doby temu śmiał się gromko, jeździł na moim motorze, był pełny sił, a teraz ledwo wydobywał z siebie słowa. Cichy, mówiący w tempie posuwania stóp po gładkiej posadzce szpitalnej, przy których toczą się kółka stojaka z kroplówką. Przygaszony. Ale wiem, że za pare dni wróci w nim siła i dawna werwa w głosie.  

poniedziałek, 18 lipca 2011

Obleganie motorów w Malborku


Ja, Beata i moja Siostra Aga...


...no i Harry i Dzikus.

16 lipca 2011 r., targowisko miejskie, na którym prawie każdy z dzielnicy Centrum Malborka uczy się jeździć. Tam też zabrałam Tatę, aby pojeździł na Dzikusie. Tak samo jako on zabierał mnie, abym pojeździła jego Mitsubishi.

Pierwsza trasa

W piątek 15.07.2011 r. odebrałam prawo jazdy!
Przez trzy minione tygodnie sprawdzałam codziennie, czy mój kwit jest już do dobioru. Z dnia na dzień byłam bardziej przybita... Planowałam zdążyć pojechać motorem do rodziców jeszcze przed Taty operacją, aby mógł sie przejechać na moim dzikusie. Po operacji, pewnie dopiero po miesiącu będzie mógł swobodnie się ruszać.
Planowałam wyjazd tydzień wcześniej, ale prawka nie było. Miniony weekend był już ostatecznym terminem i zadecydowałam, że nawet jeśli prawka nie będzie, pojadę. Trudno...
Akurat w piątek byłam w delagacji w Toruniu i wpadłam dopiero o 12.30 do biura. Zanim ogarnęłam bieżące sprawy, było przed 13.00. Zrezygnowana uznałam, że zadzwonię do Urzędu zapytać, czy prawko już jest, choć bez względu na to, decyzja była już podjęta. W głębi ducha nie wierzyłam, że prawko będzie do odbioru, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, czekało na mnie. Zerwałam się i pojechałam. Miałam 45 minut aby dotrzeć do Urzędu i je odebrać, bo w piatek tylko do 13.45 wydają dokumenty. Jechałam więc z emocjami. Cieszyłam się jak dziecko :)

Pojechałam do Lecha podpisać protokół zdawczo-odbiorczy. Przy okazji przeszłam się po Ludwikowie, popstrykałam trochę zdjęć telefonem (żałowałam, że nie mam aparatu przy sobie!). Miałam świetne samopoczucie. Myślałam wtedy, że takie powinnam mieć codziennie.

Nie sądziłam, że tego dnia pojadę do Malborka, ale uznałam, że nie ma co czekać do soboty. Spotkanie z Pat i Nat nie wypaliło, więc pojechałam w piątek.
Jechało się bosko! Potwierdziłam moje odczucia - Savage jest idealny dla mnie. Na ten czas, na tę mnie jest idealny. Czuję ten motor, czuję siebie na nim i mam odczucie zrównoważonego  partnerstwa - ani ja, ani motor nie dominuje, tworzymy jednolitą, zwartą strukturę. Czuję się na nim świetnie.
Jazda poszła gładko. W dwie strony jechało się podczas silnego wiatru. W piątek z wiatrem bocznym i tylnym, a w niedziele pod wiatr. Było troszkę mniej miło czasami, ale mimo tego bardzo przyjemnie.
Wypróbowałam skręty, pochyły, dynamikę przyspieszenia, hamowanie silnikiem... W takim wietrze, jaki był, trzeba było ustawiać się względem wiatru i brać go pod uwagę przy skrętach. Uderzenie podmuchu "potirowego" było momentami "powalające", na szczęście tylko w odczuciu. Aby utrzymać motor, musiałam się sprężyć.
Jazda motorem to bardzo ciekawe doświadczenie - przede wszystkim multiczynnikowe.

Po powrocie do domu byłam zmęczona. Szum wiatru zrobił swoje. W mojej głowie szumiało jeszcze jakiś czas, po zejściu z motoru. Generalnie byłam zmęczona i psychicznie i fizycznie. Zwłaszcza moje oczy. Po 20 padłam i zasnęłam jak zabita. Ale szczęśliwa.

Savage spalił 4 litry na 100 km trasy. Jazda po mieście odpowiednio zawyża ten wskaźnik. Na baku powinnam spokojnie przejechać około 200 km czystej trasy, a przy mieszanej jeździe myślę, że przy 150 km będę już myślała o zatankowaniu.