Zaczęłam w szpitalu od Fal Vigrinii Woolf. Tę książkę mam od dobrych 2 lat. Otrzymałam ją od miłośniczki VW, Iza Belli. W końcu miałam czas i głowę wolną od dręczących myśli, cyfr i paragrafów, aby ją przeczytać.
To druga książka Virginii Woolf, którą przeczytałam. Pierwszą była Pani Dalloway - także przeczytana dzięki Izie. Oczywiście styl typowy dla VW, niepowtarzalny i eteryczny. Uwielbiam myśl VW i słowa jakimi tę myśl przekazuje. A myśl ta potrafi ciągnąć się na dziesiątki stron, jak wstążki od latawców na wietrze. Styl VW albo się lubi, albo się go nie lubi. Wątpię, aby były możliwe stany pośrednie. Ja uwielbiam.
Jak do tej pory nie znalazłam podobnego stylu w żadnej książce, u żadnego autora. Zaczęłam aktualnie czytać Dostojewskiego i niestety... czuję niedosyt stylu... Bardzo zwracam na niego uwagę i nie potrafię się na nim nie skupiać. Tak jak na reżyserii w filmie.
Z tych obu książek, Panią Dalloway czytało mi się łatwiej i przyjemniej. Chyba dlatego moje pierwsze odczucie było takie, że podobała mi się bardziej, z racji tematyki - samej fabuły. W obu (i jak się domyślam w pozostałych książkach także) znaleźć można głębokie zanurzenie w psychikę człowieka i jego emocjonalność. W Falach VW dała popis nie tylko swojej wnikliwości, ale także swoim umiejętnościom literackim. Pokazała te same sytuacje, te same miejsca, w których osadziła swoich bohaterów oraz dalsze ich losy. Naiwny czytelnik mógłby oczekiwać, że postaci te będą doświadczać tych samych osobistych przeżyć, a jednak zupełnie inaczej każda z postaci odbiera rzeczywistość i siebie w niej, każda z tych postaci inaczej układa swoje dalsze życie. Każdy z bohaterów totalnie odmienny i totalnie odmiennych przeżyć doświadcza. Uwydatnienie jednostki - to cel prozy VW w moim odczuciu. Indywidualizm podniesiony do rangi sacrum. Transparentna narracja, jednolita w całej książce, typowa dla VW, jednak jakby bardziej dojrzała, jakby kwitnąca. Odbieram te książkę, jako wyjątkowe dzieło pod względem literackim. Czuć w nim ducha epoki, w jakiej żyła VW, co dodaje mu szlachetności i wagi.
Odwrotnie proporcjonalnie kształtują się moje zapatrywania na obie książki VW, które przeczytałam - z chęcią obejrzałabym film na podstawie Pani Dalloway, w przeciwieństwie do Fal. Jednak Fale wydają mi się bardziej kunsztowne literacko.
Zdecydowanie sięgnę po kolejne książki VW.
Dodam jeszcze, że warto wrócić do nich i przeczytać ponownie. Za pierwszym czytaniem nie jest się w stanie docenić pełni talentu literackiego VW, gdyż wiele umyka percepcji, zostawiając nutę podniecenie w sercu. Z tą właśnie nutą pozostałam po zamknięciu książki i wiem, że wrócę do prozy VW z wielką chęcią, gdy dopadnie mnie głód kunsztu.
Fragmenty: (jest ich wiele... ale wybiorę tylko kilka)
"(...) Lecz ja przywiązuję się tylko do imion i twarzy i gromadzę je jak amulety przeciw nieszczęściu. Wybieram jakąś nieznaną mi twarz po drugiej stronie sali i nie mogę pić herbaty, kiedy naprzeciw mnie siedzi ta dziewczynka, której imienia nie znam. Krztuszę się. Gwałtowność uczucia wstrząsa mną na wszystkie strony. Wyobrażam sobie tych bezimiennych, nieskazitelnych ludzi, jak obserwują mnie spoza zarośli. Podskakuję wysoko, żeby wzbudzić ich podziw. Nocą, w łóżku, wprawiam ich w kompletne zdumienie. Za cenę ich łez ginę często przeszyta strzałami. Gdyby mi powiedzieli albo gdybym się dowiedziała z nalepek na ich kufrach, że w czasie ostatnich wakacji byli w Scarborough, całe to miasto okryłoby się złotem, a wszystkie jego ulice rozbłysłyby lampami. Dlatego nie lubię luster, które pokazują moją prawdziwą twarz. Kiedy jestem sama, często spadam w pustkę. Muszę ostrożnie stawiać stopy, żeby nie spaść z krawędzi świata w nicość. Muszę uderzać ręką w jakieś twarde drzwi, żeby przywołać się z powrotem do ciała.(...)"
To nie o mnie, ale jak pięknie opisana jest postać Rhody - nieśmiałej, zamkniętej w sobie i umniejszającej swojej wartości, wręcz nie widzącej jej w sobie. Tyle siebie ceni, na ile upodobni się w zachowaniu do innych, wybranych osób, które wydają się jej ważne, piękne i mądre. Inni świadczą o jej wartości w jej odczuciu, jakże błędnym.
Jedyne z czym się utożsamiam w tym opisie to potrzeba uderzenia ręką w coś twardego, aby wrócić do ciała z odchłani zadumy, która mnie ogarnia dogłębnie. Ja także muszę ostrożnie stawiać stopy, żeby...
"(...) Wśród sporadycznych wstrząsów, nagłych jak skoki tygrysa, życie wyłania się z morza, dźwigając ciemną grzywę. Tego właśnie jesteśmy uczepieni, do tego jesteśmy przywiązani, jak ciała do dzikich koni. A jednak znaleźliśmy sposoby wypełnienia tych szczelin i maskowania pęknięć.(...)"
Tak... życie w formach, układach i wg wzorów... Ja staram się od czasu do czasu zrobić szczelinę w kokonie codziennego życia. O jednej pisałam w 2010 r. Biorę poprawkę na mentalność brytyjską i inaczej podchodzę do tych szczelin. One w moim życiu są pożądane i nie wypełniam ich w celu zamaskowania. Jednak etykieta i propagowany schemat społeczny tak by nakazywał. I tak najczęściej jest także w naszym społeczeństwie.
O Jinnie...
"(...) Nie jesteśmy tak mało skomplikowani, jak by - dla zaspokojenia swych potrzeb - życzyli sobie tego nasi przyjaciele. A jednak miłość jest prosta.(...)"
Tak Iza Bello - a jednak miłość jest prosta :)
O Bernardzie...
"(...) Nie chcę być człowiekiem, który siedzi przez pięćdziesiąt lat w jednym miejscu, rozmyślając o swoim pępku. Chcę być zaprzężony do wozu, do wozu na warzywa toczącego się po kocich łbach(...)"
O Bernardzie jeszcze...
"(...) Kropla po kropli opada cisza. Zbiera się na sklepieniu umysłu i opada w kałuże pod spodem. Na zawsze sam, sam, sam - to cisza opada, roztaczając swe kręgi po najdalsze krańce. Syty i zaspokojony, wypełniony zadowoleniem średniego wieku, ja, którego samotność zabija, pozwalam ciszy opadać kropla po kropli.
Lecz teraz opadająca cisza dziobie mi twarz, trawi mój nos, jak deszcz trawi ustawionego na podwórzu bałwana. W miarę jak cisza opada, rozpuszczam się zupełnie, tracę rysy twarzy i trudno byłoby mnie odróżnić od kogoś innego. To nieważne. Co jest ważne? Zjedliśmy dobrą kolację.(...)"
Czyż nie aktualne?
O Louisie...
"(...) Życie było dla mnie czymś strasznym. Jestem jak jakaś ogromna ssawka, jakieś lepkie, kleiste, nienasycone usta. Usiłowałem wydobyć z żyjącego miąższu tkwiącą w środku pestkę. Zaznałem niewiele naturalnej pomyślności(...). Cóż było moim przeznaczeniem, ostro zakończona piramidą, która przez wszystkie te lata uciskała mi żebra? (...) Nie jestem pojedynczą i przemijającą istotą. Moje życie nie jest rozbłyskującą na chwilę iskierką, jak blask na powierzchni diamentu. Schodzę pod ziemię krętymi korytarzami, jak strażnik nosi latarnię od celi do celi. Moim przeznaczeniem było pamiętać i musieć splatać ze sobą, skręcać w jeden sznur rozliczne nici - cienkie, grube, zerwane, trwałe - naszych długich dziejów, naszego burzliwego i różnorodnego czasu. Wciąż są nowe rzeczy, które trzeba zrozumieć , dysonans, którego trzeba nasłuchiwać, fałsz, który trzeba zganić. Spękane i powalane sadzą są te dachy z kapturami na kominy, luźnymi dachówkami, skradającymi się kotami i oknami na poddaszu. Stąpam ostrożnie po stłuczonym szkle, między chropowatymi dachówkami i widzę tylko ohydne , wygłodzone twarze.(...)"
O Louisie jeszcze...
"(...) W ten to figlarny i ironiczny sposób mam nadzieję odwrócić Waszą uwagę od mojej drżącej, wrażliwej, nieskończenie młodej i bezbronnej duszy. Bo zawsze jestem najmłodszy, najbardziej naiwnie zaskoczony, jestem tym, który wybiega naprzód z obawą i współczuciem, skrępowaniem albo śmiesznością - wystarczy plamka na czyimś nosie albo niezapięty guzik. Cierpię za wszystkie upokorzenia. A jednak jestem także bezlitosny, twardy jak marmur. Nie rozumiem, jak możecie mówić, że szczęściem było żyć. Wasze drobne emocje, dziecinne zachwyty, kiedy gotuje się czajnik, kiedy łagodny podmuch unosi nakrapiany szal Jinny a on szybuje w powietrzu jak pajęczyna są dla mnie jak jedwabne wstążki rzucane w oczy nadcierającego byka. Potępiam was. A jednak moje serce tęskni do was. Z wami przeszedłbym ogień śmierci. A jednak najszczęśliwszy jestem w samotności Zachwycają mnie złociste i szkarłatne stroje. A jednak wolę widok na nadstawki kominów, koty ocierające sparszywiałe boki o chropowate kominy, wybite okna i chrapliwe rzężenie dzwonów z wieży jakiejś murowanej kaplicy.(...)"
I na podsumowanie...
"(...) Niemniej jednak życie jest przyjemne, życie jest znośne. Wtorek następuje po poniedziałku, potem jest środa. Umysł obrasta w słoje. Tożsamość krzepnie. Proces wzrastania łagodzi ból. Wdech i wydech, wydech i wdech, przy narastającym pomruku i energii pośpiech i zapalczywość młodości wprzęgane są w służbę, aż całe istnienie zdaje się kurczyć i rozszerzać jak główna sprężyna zegara. Jak prędko płynie strumień od stycznia do grudnia! Porywa nas nurt spraw tak dobrze znanych, że nie rzucają już cienia. Płyniemy, płyniemy... (...)"
"(...) Chwała niebiosom (...) - nie musimy ubijać tej prozy w pianę poezji.(...)"