czwartek, 11 kwietnia 2013

Rehabilitacja po operacji c.d.

9 kwietnia 2013 r. rozpoczęłam zabiegi fizykoterapii w Szpitalu.

10 zabiegów pola magnetycznego: moje ciało wsuwa się do wielkiej obrączki, która zatrzymuje się na wysokości moich lędźwi; w rękach montuje się książka i mam 10 minut dla siebie.

10 zabiegów interdynu (cokolwiek to znaczy): leżę na brzuchu, na moje lędźwia nakładane są jakieś hmmm poduszki, do których mocowane są elektrody owinięte mokrą ściereczką, na to wszystko przygniatacze (poduszki prawdopodobnie z kaszą gryczaną lub gryką) - tu już nie montuje się książka w rękach, więc przysypiam; studentka ustawia tajemnicze nawet dla niej "100" (nie-wiadomo-czego) i kolejne 10 minut dla siebie.

10 zabiegów ultradźwięków: leżę na brzuchu i jak mam szczęście, to podchodzi do mnie student, a jak go nie mam - to studentka, wersja obojętna to "podchodzi do mnie starsza rehabilitantka"; jeśli mam szczęście, to student nakłada żel na moje lędźwia, bierze w rękę końcówkę urządzenia emitującego ultradźwięki i zdecydowanym ruchem, który czuje się konkretnie, ale jednocześnie delikatnie, masuje okrężnymi, powolnymi ruchami moje stawy krzyżowo-biodrowe; kiedy szczęścia mam mniej, to studentka nakłada porównywalną ilość żelu, bierze w rękę końcówkę urządzenia emitującego ultradźwięki i prawie niewyczuwalnym ruchem, nazbyt delikatnym masuje moje stawy krzyżowo-lędźwiowe, a kiedy trafiam w środek - starsza rehabilitantka chwyta końcówkę urządzenia, nakłada minimalną ilość żelu na moje lędźwia i dość szybkimi ruchami masuje moje stawy krzyżowo-biodrowe, czasem szurając po suchej skórze. Ultra dźwięki - w każdej w opcji - rozchodzą się z tą samą niewyczuwalną prędkością i niewyczuwalną jak na razie skutecznością. Całość tego zabiegu trwa w każdej z wersji 10 minut.

Pomiędzy zabiegami, w czasie oczekiwania, dreptam sobie i co chwilę jestem upominana, abym usiadła. Nie siadam, bo siedzenie sprawia mi największy ból i dolegliwości. Ignoruję polecenia i w myśli przygotowuję wykład dla Pań rehabilitantek, na wypadek, gdyby ich cierpliwość się skończyła. Mam już gotową przemowę, ale na 3 sesji ich cierpliwość jeszcze nie dotknęła dna.

W domu ćwiczę nerwa, tzn. rozciągam się. 2 miesiące temu mogłam unieść nogę (w staniu), tworząc kąt 30 stopni (licząc od osi pionu do linii, którą tworzy moja noga w uniesieniu do przodu). Miesiąc temu - na wysokość 90 stopni (wprost przed siebie i ni grama wyżej). Od 2 tygodni zadzieram nogę, tworząc kąt 120 stopni. Super. Czucie wróciło do 100%, siła do 70%. Teraz pracuję nad stawami krzyżowo-biodrowymi. Aktualnie rozpracowałam je do poziomu sprzed 5 lat. Ruchomość w tych stawach wróciła i nawet robię "psa z głową w dole" (pozycja jogowa). To dla mnie ogromny sukces, pomimo tego, że jeszcze nie stawiam stóp zupełnie płasko na podłodze (brakuje mi 5cm). Najważniejsze, że miednica ustawia się prawidłowo. Dzięki temu nie ma wadliwej reakcji na odcinek piersiowy kręgosłupa. Jakieś 4 lata temu robiłam "psa z głową w dole" ale z lędźwiami wygiętymi w łuk. Były zblokowane i nie dały się inaczej ułożyć - mimo prób i wysiłku. Blokada była sztywna i bez żadnej rezerwy na manipulacje.

Teraz dopiero widzę, jak dawno zaczęły się moje ograniczenia ruchowe, które już 5 lat temu sugerowały pierwsze zmiany zwyrodnieniowe. Mimo aktywnego trybu życia, doszło do załamki. Jednak prawda jest taka: gdybym ten tryb aktywności utrzymywała na takim samym poziomie, równomiernie, prawdopodobnie do aktu buntu ze strony organizmu doszłoby dużo, dużo później. Podczas aktywnego trybu życia, ale w miarę rytmicznego i jednorodnego, poziom adrenaliny i serotoniny a także innych mechanizmów organizmu utrzymuje się na stałym poziomie i organizm "jedzie" w miarę spokojnie, jakby w transie... ale kiedy to nasilenie aktywności zaczyna wariować (raz jest mocniejsze, a raz w ogóle go nie ma) to poziomy ww. substancji, jednorodność procesów i odporność organizmu na wszelkie czynniki, wariuje. Ta zmienność wykańcza różne obszary organizmu.

Cala prawda o naszym organizmie jest taka, że lubi schematyczność, powtarzalność i systematyczność - we wszystkim. Każda zmiana - znacząca - naszych obyczajów codziennych, odbija się na nim bardzo wyraźnie, przede wszystkim po 30-tce. Więc jeśli ktoś spędzał przez wiele lat popołudnia i wieczory przed telewizorem, to nagłe, codzienne bieganie, bez fazy spokojnego przestawienia na inny poziom eksploatacji organizmu, może być nawet zabójcze.
Ja zawsze byłam aktywna fizycznie, a przyszło mi spędzić ostatnie 3 lata przed monitorem komputera, w dodatku albo siedząc na krześle biurowym przez 8h niemal w ciągu, a później na kanapie z laptopem na kolanach (masakryczna pozycja!). Nie było czasu na ćwiczenia... No i trach. Może, gdybym wcześniej nie była aktywna, gdybym nie przyzwyczaiła mojego organizmu do dynamicznego ruchu, przeżyłby on ten okres spokojniej, ale niestety - była to dla niego drastyczna odmiana. Teraz wiem już więcej. Wydałam kanapę i fotele. Mam teraz duuuużo miejsca do ćwiczeń i leżenia w pożądanej pozycji.

Co będzie, zobaczymy...

1 komentarz:

  1. Trzymanie się zaleceń po zabiegu w dużej mierze wpływa na efekt końcowy operacji i leczenia. jeśli zalecana jest rehabilitacja to trzeba na taką uczęszczać, nawet jeśli czujemy się super i mamy wrażenie, że wszystkie dolegliwości minęły.

    OdpowiedzUsuń