niedziela, 17 lutego 2013

Książki przeczytane podczas rekonwalescencji - Grażyna Jagielska, Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym.

O tej książce usłyszałam w styczniu br. w Trójce. Redaktor opowiadający o niej był zachwycony. Wypowiadał się w wielkim poruszeniu i powadze. Uznałam, że muszę ją przeczytać. Tak też się stało. Została wydana pod koniec stycznia 2013 r.

Recenzje i opinie środowiska reporterskiego i literackiego można przeczytać w internecie. Nie będę ich powielać. Generalnie wyrażają zachwyt.
Myślę, że wypowiedź redaktora Trójki była trochę egzaltowana i zabrakło w niej dystansu. Poniekąd wypowiadał się o żonie kolegi po fachu, w dodatku cenionym, wysoko nagradzanym w środowisku dziennikarskim i wydaje mi się, że ten fakt ma wpływ nie tylko na tę recenzję.
Ja - jako Panna Nikt - mogę pozwolić sobie na szczerą opinię, nieobarczoną ciężarem "powinności".

Pierwsza moja myśl już w trakcie czytania: Te baby to są jednak pokręcone! Są mistrzyniami w uciemiężaniu się, w wytwarzaniu sadomasochistycznych wątków w swoich głowach, w brnięciu w stronę lęku, niemal jak ćmy do wątłej nitki światła, które może okazać się otwartym ogniem. Taka natura kobiet sprawia, że pomimo iż są bite i maltretowane, nie opuszczą swojego oprawcy. Grażyna Jagielska sama stwierdziła, że jej przypadek jest jeszcze "gorszy".
Odbieram tę książkę jako element terapii psychologicznej, która trwa już wiele lat w przypadku autorki. Myślę, że potrzebuje ona publicznej oceny, nawet negatywnej, może nawet publicznej chłosty. Sama ze swoimi myślami najwyraźniej nie potrafi wytrzymać. Widzę w niej wyrzuty sumienia, ale może ukryte. Potrzebowała je wyrzucić i jest gotowa nawet na ostrą krytykę. Może powinna usłyszeć nie tylko pochlebne opinie... Jednak żaden z kolegów i koleżanek Wojciecha Jagielskiego (faktycznych lub po prostu kolegów z branży) tego nie zrobi.

Niesamowite jest to, że jako inteligentna i dojrzała kobieta, mająca bardzo dobry start życiowy, brak zmartwień 90% młodych ludzi, wsparcie rodziców, zdrowy i dobry dom rodzinny, pozwoliła na to, aby jej życie (i co najbardziej szokujące - także jej dzieci) potoczyło się w opisany sposób. Marzenia, które dzieliła z mężem, które mieli wspólnie realizować, oddała mężowi. To on podróżował i z tych podróży uczynił swoją pasję i zawód. Ona urodziła dzieci i zajęła się prowadzeniem domu. Czy o to powinna mieć pretensje do kogokolwiek? A to właśnie stało się przyczyną dalszych problemów. Zazdrość o podróże męża, złość na to, że zostaje sama w domu, a on realizuje pasje, które powinna także ona realizować, były początkiem nawarstwiających się problemów i depresyjnych stanów. Jako inteligentna kobieta pozwoliła na to przez wiele lat, doprowadzając siebie i rodzinę do ruiny. Była tak mocno skoncentrowana na sobie - na swoim braku i niespełnieniu, że nie pomyślała przez te wszystkie lata o własnych dzieciach. Nie szukała sposobów na rozwój własnych pasji i zajęć, które pozwoliłyby jej uniezależnić się od męża. Trwała w stanie pełnego uzależnienia od niego i totalnego braku odizolowania swojego wewnętrznego życia. Nie żyła swoim życiem i była tego w pełni świadoma.

Każdy na miejscu autorki czułby podobny żal i tęsknotę, gdyby jego partner wyjeżdżał na wojny, opuszczał go na dłuższy czas. Czasami czułby wściekłość i niesprawiedliwość. Ale kiedy decyduje się na dzieci i założenie rodzinnego domu, to do czegoś zobowiązuje. Ponadto, o czym świadczą przedstawione w książce fakty, autorka nie ma odpornej psychiki na trudne sytuacje, a tym bardziej obrazy i sytuacje wojenne. Głupotą było w tej sytuacji wielokrotne wyjeżdżanie na fronty i na siłę udowadnianie nie wiadomo komu i czego. Dzieci zostawały w tym czasie z babcią. Autorka sama pogłębiała swoje złe stany.
Jak bardzo trzeba być egocentrycznym, aby tak postąpić?

Taką jednak naturę ma wiele kobiet. Wiele też z opisywanych stanów dostrzegam u siebie. Jednak mam ich świadomość i nie brnę w ich pogłębianie. Przynajmniej się staram. Czasami trzeba dokonać bolesnego zwrotu w swoim życiu, czasami nawet odejść... ale trzeba mieć odwagę i rozumieć siebie. Nie zawsze też stawiać siebie w centrum oczekiwań i powinności. Przede wszystkim trzeba budować własne życie u boku partnera, a nie na jego boku. Nie można być pasożytem na życiu partnera, mieć jego pasje i żywić się nimi, myśleć jego myślami, mówić jego słowami, wypełniać własne pustki zdarzeniami z życia partnera, ale wzbogacać swoje wewnętrzne życie, swoje pasje i szczęście. Odrębność nie oznacza wrogości i dystansu, ale zdrowe współżycie obu osób. Trzeba umiejętnie wiązać te dwa byty gęsto utkanymi nićmi. Budować relację pomiędzy partnerami bogatą i różnorodną - w miarę zbilansowaną, tj. utkaną na równi z nici obu partnerów. Jest to trudne, gdyż łatwo przekroczyć pewne granice, za którymi partnerzy zaczynają się oddalać od siebie, bądź wchodzić w symbiozę. Higieną pożądanego stanu równowagi jest chyba porozumienie, pomoc, wzajemność i szacunek - ciągłe szukanie porozumienia, uwaga skierowana na swoje życie, ale też na życie partnera, rozmowy, rozmowy i szczera chęć zrozumienia. Wzajemna pomoc i budzenie natchnienia w sobie nawzajem. Większość z nas musi się tego uczyć, a jest to trudne. Dla niektórych wydaje im się naturalne totalne powiązanie z partnerem, symbioza swojego życia i odczuwania z życiem partnera. Wówczas stan pozostania samemu dla siebie i swojego życia to okres pustki i lęku, a w tej sytuacji, bez opamiętania i wysiłku pracy nad sobą, wpływa się destrukcyjnie na życie partnera i związek. Dla innych naturalne jest z kolei skupienie na sobie i własnym życiu, a życie partnera pozostawienie jemu. Brak wzajemnej uwagi obu partnerów na swoich życiach prowadzi do zaburzeń relacji partnerskiej (oczywiście szerzej - małżeńskiej, rodzinnej, zawodowej, itd.). Wszędzie jest potrzebna równowaga...

Książka pokazuje właśnie tę szkodliwą symbiozę i egoizm skupienia się wyłącznie na własnym życiu w związku dwojga ludzi - zdrowych, szczęśliwych, mających cały świat u swoich stóp. Ona pasożytująca, żyjąca w pustce własnego ja, on zachłyśnięty sobą...

W książce nie ma nic o dzieciach... poza zdawkowymi informacjami obrazującymi stan autorki. Może to zalecenie terapeuty, aby skupić się na sobie, a dopiero po osiągnięciu satysfakcjonujących efektów, przejść do uwagi na dzieciach. Dla mnie to szokujące! Kobieta, matka w okresie najgłębszej depresji w swoim życiu i przed nią, nie skupia krzty uwagi na swoich dzieciach, a to one mogły dać jej siłę i piękno codziennego życia. Jako kobieta i matka, przyjmująca pewien schemat społeczny, w rodzinie i dzieciach mogła odnaleźć głęboki sens i własne bogactwo. Skoro zdecydowała się na nie, wydaje mi się, że dokonała życiowego wyboru, ukierunkowując swoje życie. Wygląda jednak na to, że dzieci i dom stały się jej więzieniem i oddaliły ją od możliwości realizacji wspólnych z mężem pasji. Tęsknota za nimi stała się dla niej pułapką. Jak można być tak krótkowzrocznym i nie wsłuchiwać się w siebie? Nie podążać drogą, którą podpowiada dusza? Przecież dzieci to nie obowiązek... Można. I jest to najczęstsze w życiu miliardów ludzi. Przypadek Grażyny Jagielskiej wydaje mi się dlatego w niczym szczególny. Są miliony kobiet doświadczających tego samego lub gorszego... Dobrze, że ta książka powstała, bo tylko jedna z tych kobiet na milion potrafi to wyrazić i ubrać w słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz