Wyrwałam się z prac remontowych i o 10.30 pojechałam na jazdę nr 6. Na miejscu byłam 10 minut przed czasem i obserwowałam, jak instruktorzy (mój i jeden z innej szkoły jazdy) ustawiali pachołki po wczorajszym "rajdzie", jaki sobie urządzili z kolegami. Później trenowali jazdę na jednym kole.
Ja omówiłam przygotowanie do jazdy, światła i płyny oraz przebieg egzaminu i wsiadłam na Yamaszkę.
Przez godzinę i 20 minut trenowałam ósemki-standard, slalom-standard, slalom-hit i ósemki-hit mojego instruktora, a potem ruszanie pod górkę. Myślałam, że pojedziemy w kierunku Solca, ale niestety, najwidoczniej nie zaimponowałam mojemu instruktorowi i nie zasłużyłam na wyjazd.
Poczułam się dziwnie.
Uznałam, że wykorzystam ten czas na rozjeżdżenie i zatrzymania dynamiczne.
Mam wrażenie, że Krzysztof ojcuje kursantom. W rozmowe ze mną po jeździe nr 4 pytał mnie, czy mam dzieci, męża... czy mam dla kogo żyć. Powiedział, że się naszalał na motorze za młodu, ale teraz ma dzieci i odpuścił. Po jego wypowiedzi wywnioskowałam, że on najwidoczniej myśli, że mi zależy na pewnej dozie szaleństwa. Nie wiem, po czym mógł tak wnioskować. W dalszej części rozmowy ewidentnie próbował mnie zniechęcić.
Jego osobity egzamin wewnętrzny jest dużo trudniejszy od tego państwowego. Najwidoczniej chce przygotować swoich kursantów do jazdy i życia na motorze, a nie tylko do zdania egzaminu. Mógłby mieć zlewkę, jak przygotowani są kursanci. Sprawdzić, czy wykonują zadania egzaminacyjne i tyle.
Jego wymagania są jednak sporo wyższe.
Z jednej strony ogarnia mnie złość, bo nie słyszę od niego żadnego słowa otuchy i wsparcia. Jedynie krytykę. Nie znam jego kryteriów, bo nie mówi o nich wprost. Wiem tylko tyle, że mogłoby być lepiej. Ale co i jak zrobić, aby tak było, on sam z pewnością nie wie. Stawia poprzeczkę bardzo wysoko.
Powiedziałam mu, że nawet po 50 godzinach kursu nie będę jeździła idealnie. Obawiam się, że nawet po roku tak też nie będzie. On natomiast oczekuje niemożliwego. Pewnie na wzór facetów, którzy X lat jeździli na motorach, a potem przyszli do niego na kurs, dla papieru. A takich jest sporo. Przyjeżdżają na własnych motorach na jazdy...
Robię to wszystko dla siebie. Krzysztof pewnie widzi we mnie swoją córkę za kilka lat... Mam ochotę porozmawiać z nim, jak już podpisze mi dokumenty egzaminacyjne.
Na jeździe nr 5 poznałam Anię. Ania zatrzymała sie przy mnie na motorze i zagadała. Zapytała, która to moja jazda, a kiedy usłyszała, że 5ta, to była bardzo zdziwiona i dodała, że bardzo dobrze mi idzie.
To były piersze słowa otuchy, jakie usłyszałam od czasu pierwszej jazdy. Ania dokupiła jazdy, bo nie czuje się na siłach. Dziś była także na placu. Pogadałyśmy chwilę. Dodałam Ani szczerej otuchy i dodałam, że potrzebuje uwierzyć w siebie. Ciekawe, czy spotkam ją jeszcze? Jeśli tak, poproszę, aby zapisała mój numer telefonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz