No to Tatko mój kochany jest już po operacji. Wczoraj między 16 a 20 wycięto Mu kawałek jelita. A za dwa lub trzy tygdnie dowiem się, czy odetchniemy wszyscy z ulgą, czy obleje nas fala zmartwienia.
Tydzien poleży w szpitalu. Pewnie zmarnieje trochę, wycichnie mi, schowa się bardziej w sobie. Nie pozwolę mu się oddalić. Jest między nami więź, którą ja i On odczuwamy jako bardzo silną i specyficzną. Nie ma jej między Nim a moją Siostrą.
No i zadzwonił... Kurcze, od razu po rozłączeniu poryczałam się. Łzy mi lecą...
Spodziewałam się telefonu najwcześniej jutro. Tata wyłączył telefon już w niedziele po przyjeździe do szpitala. Nie chciał, aby ktokolwiek zawracał mu głowe, wypytywał, współczuł, itd. Powiedział mi, że jak będzie mógł rozmwiać, to sam zadzwoni. No i zadzwonił...
Bardzo dziwnie jest usłyszeć własnego Ojca, który jeszcze dwie doby temu śmiał się gromko, jeździł na moim motorze, był pełny sił, a teraz ledwo wydobywał z siebie słowa. Cichy, mówiący w tempie posuwania stóp po gładkiej posadzce szpitalnej, przy których toczą się kółka stojaka z kroplówką. Przygaszony. Ale wiem, że za pare dni wróci w nim siła i dawna werwa w głosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz