sobota, 23 lipca 2011

Misy tybetańskie i misa na olej do Shirodhary

Sobota mija pracowicie, bardzo... przyjmnie, inaczej.
Pod znakiem mis.

Zaczęłam dzień od masażu misami tybetańskimi. Mirek przybył punktualnie o 9.00, jak poprzednio. Wypiliśmy hebatę i porozmawialiśmy o kręgu kamiennym w Myślencinku - nie wiedziałam, że taki jest w Myślencinku. Kręgi znam z Odr. Bardzo dobrze.
Mam namiary na krąg w Myślencinku i zamierzam ten obszar eksplorować...

Masaż doświadczyłam bardzo przyjemnie, bezstresowo, odkrywczo. Oderwał mnie od zakodowanych w moim umyśle schematów i wpojonego uczucia obowiązku. Znalazłam się w stanie, którego czasami doświadczam późnym wieczorem, w samotności - tylko ze sobą i tworzeniem. Podczas doświadczania wibracji fal dźwięku i jego samego widziałam pod powiekami falujące plamy odcieni czerni i szarości. Miękkie, w płaszczyznach jedwabnych. Byłam w fazie alfa snu - obrazy i odczucia sytuacji przechodziły jedne w drugie z chwilami pełnej świadomości, w których nie mogłam sobie przypomnieć, jaki obraz widziałam i czego dotyczyła sytuacja. Czułam jak dźwięki przeszywają mnie i spajają się ze mną. Fala wibracji rozchodziła się w moim ciele. Nie byłam jeszcze w stanie kontrolować tego przepływu, bo poddawałam się relaksowi. Dopiero kontrolując go, będę mogła wyczuć, gdzie dokładnie znajują się bloki swobodnego przepływu. Jak ze wszystkim i z tym, nie ma pośpiechu. Wiem, że są.
Po sesji czułam, że moja głowa jest o połowę lżejsza. Czułam się swobodna i niezależna. W ciągu dnia bardzo rzadko osiągam takie stany.
Mirek poświęcił dość długi czas na sprowadzenie mnie "na Ziemię", rozbrzmiewając misę u moich stóp na koniec masażu. Stwierdził, że muszę być osobą często dumającą, odlatującą w obłoki.
Bez tego mogłoby mnie nie być...

Po wyjściu Mirka zaczęłyśmy budowę wieszaka na misę do masażu Shirodhara. Przeciągnęło się... Wersja nr 1 nie wypaliła i trzeba było wymyśleć wersję nr 2 z pozostałości po wersji nr 1. W międzyczasie (jakże cennym...) obiad i ujście emocji... niesamowita reakcja emocjonalna po masażu misami: czysty, spontaniczny szloch, naiwny, poddany. To nie misy same w sobie ile stan, w jaki mnie wprowadziły... Ten stan jest mi znany. Osiągałam go sama czasami, najczęściej w okresach twórczych, w samotności. Tym razem osiągnęłam go w środku dnia... Dalsza jego część przebiega mi wciąż w tym stanie. Jest niesamowicie. Najprostszy dźwięk, gest i obraz są niepowtarzalne i silne, a to za sprawą moich odczuć i odbioru. Są nabrzmiałe i gotowe... są! W takich chwilach czuję, że żyję. Dawno nie miałam tak długiej "chwili". Najbardziej zaskakujące, choć oczywiste, jest dla mnie w tym wszystkim uczucie powrotu, a nie odkrycia nowego... Wiem, że wszystko jest w nas. Wszystko - to czego pragniemy, do czego dążymy, to co nas boli, czego się boimy i co kochamy...  To wszystko jest...

Masaż misami nie odkrył przede mną niczego nowego. Pozwolił mi dotrzeć do siebie samej - w sposób czysty, bezpromilowy...




W przerwie - obiad na froncie


Zmęczenie i radość z ukończenia kolejnego etapu objawia się zawsze podobnie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz